"Gdy byłam w szpitalu w Neustadt,
dziękowałam Panu Bogu i Matce Bożej za opiekę, za to, że
chroniła mnie na każdym kroku. Czułam Jej matczyną miłość,
wierzyłam, że mi dopomoże, abym wyzdrowiała i wróciła do domu.
Nie wiem jak inni, ale ja czułam, że „tęsknota pożera
człowieka”.
Pewnego dnia, kiedy tak użalałam się
nad moją dolą, za co mnie niewinną ludzie tak krzywdzą, na salę
w szpitalu weszła piękna Pani w niebieskiej sukni. Stanęła przy
moim łóżku i popatrzyła na mnie tak dobrotliwym spojrzeniem, że
ja w zachwycie nic jej nie powiedziałam. Nawet pomyślałam „czyżby
tak wspaniała była śmierć! Więc się jej nie boję”. Nagle
widzenie zniknęło. Leżące na tej sali chore współtowarzyszki
pytają mnie: „Kto to był? krewna? znajoma polka? sąsiadka z
twojej miejscowości? Weszła na salę, nic nie mówi, tylko patrzy
na ciebie, a po chwili znika”. Często wracałam myślami do tej
chwili, to Matka Boża. Odtąd już nie płakałam.
Pracowałam w hotelu na 150 osób, w
Todtnau. Nas służących było 10 osób. Kierownictwo wiedziało, że
mnie nie wolno ciężko pracować. Na skierowaniu było napisane:
„chroniona od ciężkiej pracy”. Robiłam zakupy, gotowałam kawę
przy bufecie, donosiłam z kuchni do bufetu, sprzątałam w 3
pokojach. Wciąż głód nam dokuczał. Niemcy jedli w salonie, a
niewolnicy w kuchni. Porcje jedzenia były wydzielone i to już z
tego co ulegało zepsuciu. Dlatego trzeba było kombinować. Kręciłam
się po bufecie i czasami udało mi się zawinąć kromkę chleba lub
bułkę pod fartuch. Masło było w wodzie w wiaderku, w porcjach po
5 deko, zabierałam tak żeby nikt z gości nie widział. Następnie
wchodziłam do toalety męskiej, bo tam nikt mnie nie będzie szukał,
a potem wychodziłam, ze ścierką w ręce, dziękując Panu Bogu, że
mi się udało. Zauważyłam raz, że w garażu stoi mleko w
wiaderku. Nie miałam szklanki ani garnuszka, więc piłam z
wiaderka, wycierając na koniec usta żeby broń Boże nikt nic nie
widział, bo groziła śmierć w obozie koncentracyjnym. Jestem
pewna, że anioł stróż tak mnie chronił, że ani razu nie wpadłam
w ręce oprawców i nie byłam wciąż głodna.
Zbliża się koniec 1944 r. Niemcy
przegrali wojnę, choć nie chcą się z tym pogodzić. Czeka ich
klęska za zbrodnie, morderstwa i męczenie polskich dzieci. A my
Polacy mamy już nadzieję, że Bóg nas nie opuści, przecież tyle
wycierpieliśmy od tych potworów niemieckich.
Pewnego dnia otwieram drzwi, a tu ktoś
wsunął mi wycinek z gazety. Było to godło Polski, biały orzeł
wycięty z gazety, wielkości może 10cm. A po niemiecku napisane:
„Moja kochana mała Polko, Polska nie zginęła i nie zginie”.
Trzymałam schowaną tę relikwię, choć nie wiedziałam kto mi dał
tak ważny prezent.
Znów samoloty alianckie zrzuciły
ulotki, aby ludność cywilna uciekała do lasu, bo władze miasta
nie chcą kapitulować, choć dalsza walka to posyłanie narodu
niemieckiego na niepotrzebną śmierć. Dlatego ostrzegają ludność,
że naloty będą kontynuowane także i w nocy. Bogaci Niemcy
uciekali do małych miejscowości sądząc, że tam nie będzie
nalotów, Jednak Todtnau było bombardowane.
Pewnego dnia nie zdążyłam uciec z
zakupami. Stoję za grubym drzewem. Ogromny huk, drży ziemia, kule i
odłamki gwiżdżą nad moją głową. Wzywam wszystkich świętych
na pomoc. Samoloty odleciały za góry, teraz ucieknę do lasu.
Starsza Niemka za drzewem trzyma różaniec w ręce, dlaczego nie
ucieka? Tymczasem samoloty nawróciły i znowu sieją ogniem. Boże
ratuj! Chowam się za drzewo w tym ogrodzie. W tym lęku nie
poczułam, że kula drasnęła moje kolano. Teraz samoloty już
naprawdę odleciały. Zobaczyłam krew na nodze. Zobaczyłam również
jak niosą starszego człowieka, któremu kule urwały głowę,
wisiała tylko na skórze, krew kapała z otwartej szyi.
Przestraszyłam się niebezpieczeństwa jakie mi groziło i pobiegłam
co sił do hotelu, do piwnicy. Tam już wszyscy mnie upominają, że
jestem lekkomyślna i narażam się na śmierć, a przecież
„strzeżonego Pan Bóg strzeże”.
Nie działa już żadna poczta. Od
roku nie otrzymujemy listów. Nie wiemy co tam w Polsce, co w
domu. Wciąż żyjemy w niepewności. Dlaczego nie wywieszają
białych flag? Może chcą abyśmy wszyscy zginęli? Może chcą
zniszczyć ślady swoich zbrodni, może nie chcą mieć naocznych
świadków. Teraz boja się odpowiedzialności za zbrodnie przed
światem, a my mówimy przed Bogiem to co? A w piśmie czytamy: „
Bóg nie chce śmierci grzesznika, ale by się nawrócił i żył”
Od Boga wyszliśmy i do Boga wrócimy. Bóg chce mieć wszystkie
swoje dzieci u siebie, bo chce się podzielić szczęściem, które
dla nas przygotował.
Żyjemy już nadzieją wolności, ale
nie wiemy co jeszcze ci zbrodniarze dla nas przygotowują..."
cdn.
autor i właściciel tekstu
Kazimiera Jasielec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz