Popularne posty

Część VI. Powrót do domu.





    "Żegnaj Freiburg. Wszyscy Polacy zostali przewiezieni do koszar w Mulheim. Wieziono nas na przyczepach ciągniętych przez ciągniki. Kiedy zajechaliśmy na miejsce okazało się, że wszystkie pokoje są zajęte. Przydzielono nas do piwnicy gdzie już byli Polacy. Tam w Mulheim, w koszarach była kaplica, był również polski ksiądz, kapelan wojskowy. Dużo par brało śluby kościelne ale najpierw trzeba było wziąć ślub cywilny. W koszarach odnalazłyśmy się z moją koleżanką ze wsi - Stasią Rybką. Stasia miała brać ślub i namówiła mnie abym również wróciła do Polski z mężem. Miałam chłopaka Jana, który tego pragnął. Po cywilnym ślubie poszliśmy do księdza dać na zapowiedzi. Potrzeba było dwóch świadków z mojej strony i dwóch ze strony męża, którzy poświadczą, że byliśmy u Pierwszej Komunii Świętej i przystąpiliśmy do bierzmowania. Każde z nas miało w koszarach osoby ze swojej parafii. Zapowiedzi przedślubne były wywieszone na tablicy ogłoszeń w kaplicy i na drzwiach prowadzących do stołówki. Ślub był pod przysięgą, przed Bogiem, a obok nas stał krzyż i świece. Mieliśmy wziąć ślub w ostatni tydzień przed adwentem, ale ksiądz sam nam zaproponował żebyśmy pobrali się w święta Bożego Narodzenia. Zgodziliśmy się. Stasia miała ślub w Szczepana a ja na zakończenie starego roku. Narzeczony Stasi kupił jej piękną, białą suknię, którą później mi pożyczyła. Mąż Stasi - Jan Sałyga był z Warszawy, mój z Tarnowa.
    Zima. Czekamy na transport do Polski. Udało nam się zapisać na wyjazd 10 marca. Wagony, którymi jechaliśmy były towarowe. Na środku wagonu stał mały, okrągły, żeliwny piecyk, jednak od podłogi ciągnęło przeraźliwe zimno. Wszyscy się kulili z zimna, nie było czym się okryć. Jechaliśmy tydzień, moje nogi były tak przemarznięte, całe sine, prawie czarne. Transport konwojowało wojsko francuskie i niemieckie. Czasami, kiedy pociąg dłużej stał na peronie przynosili nam trochę odzieży, ponieważ nie mieliśmy ciepłych ubrań i pieniędzy aby je kupić. Sama miałam ubrania, które dostałam od dobrych ludzi. Jechaliśmy przez góry i lasy, mijaliśmy jeziora. Wzdłuż trasy była przepaść. Pociąg jechał bardzo szybko i każdy modlił się aby się nie wykoleił. Gdy sobie przypomnę tamte chwile i ten przejazd, to cierpki mnie przechodzą i włosy na głowie stoją jeża.
    Przywieźli nas do Bielska-Białej. Tam wszyscy wysiedli i myśleli jak dostać się do domu. My z mężem najpierw pojechaliśmy do Krakowa. Potem pociągiem towarowym z Krakowa do Rzeszowa. Mąż chciał w Tarnowie wysiąść ale ja chciałam najpierw do swojej rodziny do Rzeszowa, do Borku Nowego. Musiał jechać ze mną. Pod sam wieczór dotarliśmy do Rzeszowa i jeszcze było 16 km przed nami. Szła z nami taka Marysia, która miała ciocię w Białej i tam nas przyjęła. Rano po śniadaniu poszliśmy dalej, zostało 10 km do domu. Gdy byliśmy blisko strach mnie ogarnął - tu spalony dom, tam spalony dom. Nasz był za górką i nie było widać czy stoi. Płaczę, bo nie wiem co zobaczę. Domu stryja też nie było. Stoi nasz dom...
    Jeden dzień brakowało do trzech lat od zabrania mnie z domu do Niemiec. Zabrana byłam 17 marca 1943 roku, a wróciłam 1946 roku 16 marca.
Kazimiera Kawa Jasielec"




autor i właściciel tekstu
Kazimiera Jasielec


















1 komentarz:

  1. Dziękuję za to świadectwo Wzruszyłam się Dziękuję

    OdpowiedzUsuń